Poczułam jak dostaję czymś dosyć miękkim po twarzy.
Zrezygnowana otworzyłam
jak od niechcenia, oczy i ujrzałam jak Jared okłada mnie
poduszką. Jeszcze nie
byłam wybudzona, a zdziwił mnie fakt, bym mogła mu
wykrzyczeć:
- Człowieku!? Ty wiesz która jest godzina!? - W prawdzie nie
miałam zielonego
pojęcia, która jest, ale on tego nie wiedział.
- Jest już prawie 11.00, a mamy iść dzisiaj do tego sąsiada.
Nie budziłbym
cie teraz, ale mama nalegała.
- Przemówił Jared zabierając ode mnie poduszkę i rzucając ją
w kąt łóżka.
Sądząc po jego minie, wyglądzie i stroju też dopiero co się
obudził.
Nie zadając więcej pytań, posłusznie wstałam z łóżka i
zaczęłam się
zajmować sobą. Po kilkunastu minutach byłam już na
śniadaniu.
Stół, aż uginał się od jedzenia.
- Cześć ciocia !
Zawołałam do ciotki Megan już u progu, po
czym usiadłam
na wolnym krześle. Spojrzałam badawczo na domowników, którzy
chyba
nie zwrócili większej uwagi na moją obecność. Przeżuwając
grzankę z
masłem bacznie obserwowałam Jareda, który niezdarnie
smarował
kromkę chleba dżemem truskawkowym.
- Paralityk...
Rzuciłam krótko podśmiewając się z brata
ciotecznego.
Ten nie zwrócił uwagi na moją wypowiedź, pochłonięty
tworzeniem
sobie kanapki. Chciałam ten widok po raz kolejny
skomentować, ale
ugryzłam się w język. Zerknęłam na ciocię, która właśnie
przeglądała dzisiejszą
prasę i popijała kawę. W końcu przerwała tą ciszę i
przemówiła :
- Jak dziś pójdziemy do tego nowego sąsiada, mam nadzieję,
że nie narobicie mi
wstydu. I ubierzcie się normalnie. A to ostatnie zdanie
kieruję głównie do
ciebie, synu.
Jared popatrzył wymownie na swoją matkę, z grymasem na
twarzy.
Zaśmiałam się pod nosem, co nie spodobało się bratu, gdyż
kopną
mnie pod stołem w nogę, co mnie jeszcze bardziej rozbawiło.
Po śniadaniu
skierowałam się do łazienki by umyć zęby.
Odkręciłam kurki, po czym z kranu poleciał strumień letniej
wody. Raz dwa i
już moje zęby były białe jak śnieg.. no dobra, złe
porównanie.
Weszłam do swojego pokoju i teraz dopiero sobie
uświadomiłam, że nie odsłoniłam
okna. Szarpnęłam za zasłonę i do pomieszczenia wpadły
promienie słońca.
Od razu było jaśniej. Nie wiedziałam co za bardzo ze sobą
zrobić, więc sięgnęłam
po swój telefon i wyszukałam numer Suzi. Po chwili
nacisnęłam zieloną słuchawkę.
Cisza, znów cisza. W końcu usłyszałam głos dziewczyny:
- Halo, słucham?
- Cześć, z tej strony ja, znaczy Inez. Co teraz robisz? Może
się spotkamy?- zaproponowałam
- W sumie to nic takiego nie robię i sądzę, że mam czas. W
takim razie gdzie?
- Może u mnie? Co ty na to?
- Chwilę musiałam poczekać na odpowiedź. Najwidoczniej Suzi
zastanawiała się
nad moim pomysłem, po chwili się odezwała:
- Tak, jasne. To za chwilkę bym była. Tylko mogłabyś mi
powtórzyć adres?
- Riven Street 15 - wybełkotałam, po czym się rozłączyłam.
- Riven Street 15 - wybełkotałam, po czym się rozłączyłam.
W ostatniej chwili przypomniałam sobie o panującym w moim
pokoju nieładzie,
co było do mnie nie podobne. Zazwyczaj utrzymywałam
porządek.
Szybko schowałam porozrzucane ubrania na swoje miejsce, a
piramidę książek
z powrotem poustawiałam na półkach. W następnej kolejności
włożyłam pościel do łóżka,
a następnie
wyszłam z pokoju i pobiegłam do kuchni. Bez słowa sięgnęłam do szafki nad
zlewem,
w której ciocia trzymała różne słodycze. Wyjęłam ciasteczka czekoladowe i
paczkę herbatników.
Z lodówki wzięłam sok pomarańczowy, a z suszarki szklanki.
Na okupowaniu kuchni przyłapał mnie
Jared, patrząc na mnie z zaciekawieniem. Po chwili ciszy
odezwała się w końcu:
- A podobno to ja jestem obżarciuchem?
- Bardzo śmieszne. Przychodzi do mnie koleżanka -
odpowiedziałam
- Tak? A ty masz tu jakieś koleżanki? - Jared nie krył
zdziwienia patrząc na mnie
tępo i marszcząc czoło.
- Jak widać mam. To nie twój interes.
- Ale podobno mieliśmy iść do tego sąsiada?
- O to się nie martw. Suzi nie będzie tu tyle siedziała. Z
resztą nie twoja sprawa.
Już chciałam wychodzić z kuchni, kiedy Jared złapał mnie za
nadgarstek, mówiąc:
- Suzi?
- Nie, Papa Smerpfh - odpowiedziałam uszczypliwie, wyrywając
się z uścisku jego
dłoni, po czym skierowałam się na schody. W rekach
taszczyłam słodycze,
mając nadzieję, że po drodze nie napotkam cioci. Wróciłam do
swojego pokoju,
a przysmaki oraz szklanki postawiłam na biurku. Już chciałam
otworzyć paczkę
ciasteczek, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi wejściowych.
- To na pewno już przyszła Suzi - pomyślałam i szybko
pobiegłam otworzyć,
ale Jared był szybszy. Ujrzałam jak stoi w progu wraz z moją
koleżanką.
Szybkim krokiem podeszłam do nich, dając bratu do
zrozumienia by
przepuścił Suzi. Ten odsunął się o kilka kroków, a ja
zamknęłam drzwi.
- Cześć, starałam się jak najszybciej przyjść.
Przemówiła
dziewczyna, wchodząc bardziej w korytarz.
- Przyszłaś w sam raz. To jest mój brat cioteczny Jared -
odpowiedziałam
i machnęłam ręką w stonę brata, który blado się uśmiechnął.
Wskazałam
Suzi drogę do schodów po czym odezwałam się do Jareda:
- A gdzie jest ciocia?
- W ogrodzie coś tam robi. A co? - wydusił z siebie brat
patrząc na mnie
pytająco i ze zdziwieniem. Ja tylko wzruszyłam ramionami i
poszłam
do siebie, gdzie już była Suzi.
- Pokój duży nie jest, ale podobno jak się nie ma to się
lubi to co
się ma. Rozgość się - powiedziałam, kiedy koleżanka usiadła
na brzegu łóżka, rozglądając się.
- Napijesz się soku pomrańczowego? Mam nadzieję, że lubisz?
Poraz kolejny się odezwałam, a Suzi pokiwała głową.
Wydawała mi się bardzo małomówna tego dnia. Podałam
jej szklankę z sokiem, a następnie sama też usiadłam na
łóżku. Wydawało
mi się, że dziewczyna dosyć dziwnie się zachowywała.
Zastanawiałam
się o co chodziło, w końcu spytałam:
- Ej, co jest? Mi możesz powiedzieć? Spokojnie, nikomu nie
powiem,
a nawet nie mam za bardzo komu. To co cię gryzie?
- Na te ostatnie słowo Suzi wzdrygnęła się co dla mnie wydało
się najbardziej
dziwne, bacznie ją obserwowałam. Dziewczyna ściskała w dłoni
szklankę
tak mocno, jakby chciała ją zgnieść. Po dłużej chwili ciszy
usłyszałam odpowiedź,
no.. nie zupełnie :
- Wy mieszkacie koło tego Shannona?
- Tak, ale przyznam, że mnie zdziwiłaś tym pytaniem. Znasz
go? - odpowiedziałam
marszcząc brwi spoglądając na nią.
- Tak, znam go.. niestety. Może wyda ci się to durne, dziwne
lub całkowicie pozbawione
jakiegokolwiek sensu, ale.. uważaj na niego. Nie
ryzykowałabym.
- Jak to? Wytłumacz mi bo nic z tego nie rozumiem? Dlaczego
mam się od niego
z daleka trzymać? To bardzo miły człowiek.
- Nie sądzę, czy on taki fajny jest. Shannon jest strasznie
tajemniczy, czasami nawet
bardzo dziwny. Taki, jak to ująć?.. podejrzany. Nie lubię
tego typa. Przyznam się,
że kiedyś jak wracałam
w nocy do domu, widziałam go. Niósł coś ciężkiego,
o ile nie mylę się była to jakaś skrzynia? Widać, że była
ciężka bo nie mógł jej unieść,
jeżeli ciągnął ją po ziemi. Później wrzucił ją do bagażnika
samochodu i odjechał.
Kto normalny takie rzeczy robi? To nie jest dziwne? Typ mnie
widział, patrzył na
mnie takim wzrokiem, aż się przestraszyłam. Natychmiast
uciekłam.
Wysłuchałam Suzi uważnie. Od razu nasunął mi się podobny
widok z Shannonem
w roli głównej. Kiedy to widziałam przez okno jak w nocy
dźwigał do samochodu
jakiś ogromny, czarny i ciężki worek.
- Ja widziałam podobną sytuację, z tym, że przez okno i to
nie była skrzynia,
ale worek - odpowiedziałam po chwili namysłu, kiedy Suzi
patrzyła na mnie z ciekawością.
- Jak sądzisz? Co miał w tym worze?
- Nie mam pojęcia? Coś mu zarzucasz?
- Nie wiem? Może...?
- To jest porządny człowiek. Głupoty gadasz.
- Ja się boję koło jego domu przechodzić. Moja mama jest
tego samego zdania co ty.
Ja uważam, że coś jest z nim nie tak.
- W tym momencie drzwi mojego pokoju z hukiem się otworzyły.
Ja aż podskoczyłam,
Suzi też. Do pokoju wszedł jakby nigdy nic Jared z
głupkowatym uśmieszkiem.
Zamknął za sobą drzwi, w końcu spytał:
- O czym gadacie?
- A co cie to obchodzi? Precz z mojego pokoju! -
opowiedziałam rozzłoszczona
- Mówimy o Shannonie - wtrąciła Suzi, po czym wzięła łyk
soku. Jared zbystrzał
się na imię sąsiada, po czym przycupną na krześle, które
stało przy biurku.
- Masz tu zamiar z nami siedzieć? Ciebie w planach nie
miałam - powiedziałam do
brata uszczypliwie, rzucając mu wrogie spojrzenie.
- Tak, będę tu przesiadywał. Ale o co chodzi z tym typem? -
przemówił Jared
- Ja twierdzę, że jest podejrzany i dziwny, a Inez nie
przyjmuje tego do wiadomości.
Moim zdaniem jest coś z nim nie tak - odezwała się Suzi
- Jestem tego samego zdania. Ale Inez i moja mama są ślepe i
uważają go
kurwa prawie za boga!
W tym momencie miałam ochotę podejść do mojego brata i go
strzelić
ręką w głowę, ale od tego pomysłu powstrzymała mnie ciocia,
która
wtargnęła do pokoju, mówiąc:
- Niedługo idziemy do Pana Shannona więc się szykujcie.
- Co to jest!? Jakiś spotkanie towarzyskie czy jak? Wyjdźcie
mi stąd! - krzyknęłam
wyganiając z pokoju nieproszonych gości.
- Ja już muszę chyba iść. Po za tym macie się podobno
zbierać do Shannona, więc
idę. Ale pamiętaj by na niego uważać. Wiem co mówię!
- Przemówiła nieco zaskoczona Suzi, wstając z łóżka i
kierując się w stronę drzwi.
- Już idziesz? Ja przepraszam za nich - powiedziałam idąc za
koleżanką
- Nic nie szkodzi. Tylko pamiętaj o tym co ci mówiłam.
Za nim się obejrzałam Suzi już wyszła z domu. Zamknęłam za
nią drzwi, machając jej
ręką na pożegnanie. Skierowałam się do kuchni, gdzie
siedziała reszta rodziny.
Rzuciłam im oskarżycielskie spojrzenie, po czym ciocia przemówiła :
- To już chyba możemy wychodzić?
- Jared westchnął ciężko. Widać było, że nie był zachwycony
tą nowiną. Ciocia jeszcze
chwilę pokręciła się po kuchni, po czym mnie i Jaredowi
nakazała wyjść już z domu.
Posłusznie poczłapałam w stronę drzwi i wyszłam z domu, a
brat za mną.
Spojrzałam na niego, a jego mimika twarzy przedstawiała
grymas. Zaraz potem przyszła
ciotka i razem poszliśmy do Shannona.
Nacisnęłam na dzwonek przy drzwiach wejściowych.
Po chwili otworzyły się, a stanął w nich sąsiad i wpuścił nas do środka.
- Moi znajomi nie mogli wpaść niestety. Ponoć nie mieli
czasu i wiele innych planów.
Przemówił gospodarz, prowadząc nas do salonu. Dom był dosyć
ładny i w miarę zadbany.
Zdziwiłam się, że facet ma porządek w domu, zdecydowanie
Shannon był wyjątkiem.
Stół był już nakryty i stały na nim pachnące pyszności.
- Zapraszam do stołu - powiedział mężczyzna.
Usiadłam na jednym z krzeseł, po czym poprawiłam niezdarnie
swoją czarną bluzkę z
logo zespołu Nirvana. Ciocia była przejęta rozmową z
Shannonem, więc nie chciałam się
im wtrącać. Obok mnie na wolnym krześle opadł Jared. Też nic
nie mówił.
- Dobrej muzyki słuchasz, widzę - odezwał się do mnie sąsiad
pokazując na moją bluzkę ręką.
Od razu zorientowałam się, że chodziło mu o Nirvanę.
- Dzięki. Mają dobrą muzykę, za to im chwała -
odpowiedziałam obojętnie i wzruszyłam
ramionami. Przypomniałam sobie to co mówiła mi Suzi. Jak
taki równy facet jak
Shannon mógłby być złym człowiekiem. Jared najwyraźniej
trzymał jej stronę. Nie
rozumiałam w dalszym ciągu ich zarzutów.
- Tak, są rewelacyjni - znów do mnie zagadał,
patrząc z uśmiechem przylepionym do twarzy.
- Racja. Tylko szkoda, że tak tragicznie zakończyła się ich
działalność - odpowiedziałam zrezygnowanym głosem.
- Aha, rozumiem..
Pokiwałam głową, po czym nałożyłam na swój
talerz ziemniaki. W tym momencie usłyszałam
jak Jared
szepcze mi do ucha :
- Nie wydaje ci się dziwny? Podobno mieli być tu jego
znajomi itd. a tu lipa.
To nie jest podejrzane?
- Padło ci na łeb? - odchrząknęłam mu cicho, patrząc, czy
Sahnnon nie słucha przypadkiem
naszej wymiany zdań. Nie, raczej nie.. był zafascynowany tym
jak ciocia opowiadała
mu o swojej pracy. Pierwszy raz widziałam kogoś kto by
chętnie słuchał niezwykłych
opowieści ciotki. Chyba, że bardzo dobrze udawał, że jej
słucha.
Jadłam w milczeniu swój posiłek co jakiś czas spoglądając na
moich towarzyszy,
odgarniając pasma włosów, wchodzących mi do oczu. Po
skończeniu jedzenia
napiłam się herbaty, która zdążyła mi wystygnąć. Z czego
zauważyłam nie tylko
ja już zjadłam. Najwidoczniej przyszła pora na deser, gdyż
zanim się obejrzałam
na stole stało już bardzo apetyczne ciasto. Ciocia położyła mi na talerzyku kawałek,
a obok łyżeczkę. Skosztowałam pyszności i oblizałam się ze
smakiem.
Po całym posiłku Shannon zaprosił nas na ogród. Przyznam, że
był bardzo ładny
i zadbany. Wzdłuż białego płotu odgradzającego nasze
podwórko od jego, rosły czerwone
róże, których zapach było już czuć na odległość.
Przycupnęłam na jednym z drewnianych
leżaków, patrząc jak sąsiad opowiada coś cioci. Jared
gdzieś tam się plątał, niby oglądając
kwiaty, ale moim zdaniem udawał. Wiedział, że to zauważyłam,
za dobrze go znałam.
Podszedł do mnie i usiadł na ramieniu leżaka, na którym
właśnie przesiadywałam.
- I co? Nadal uważasz, że jest taki zły ten Shannon? -
spytałam go patrząc na niego,
będąc ciekawa jego odpowiedzi. Już po jego minie
rozpoznałam, że nie zmienił zdania
na jego temat.
- Uważam to samo co dotychczas. Nie podoba mi się w dalszym ciągu ten typ.
Ani troszkę. Ale mama jest nim zachwycona - wybełkotał Jared.
- Jesteś okropny. Tylko byś krytykował ...
- Oj tam, oj tam.. znam się na ludziach. Coś mi w nim nie
pasuje.
- Od samego początku się go czepiasz? On jest miły,
sympatyczny i wydaje się, że nawet
się podoba cioci.
- Wypluj te ostatnie słowa! Nie mów tak nawet! Niech ona się
w takie rzeczy nie pakuje, a
zwłaszcza z nim.
- Czemu?
- Nie pytaj głupio bo i tak znasz moją odpowiedź na to
pytanie.
Westchnęłam ciężko i przewróciłam oczami. Kiedy jednak
chciałam coś znów powiedzieć,
poczułam potrzebę biologiczną, potrzebę pójścia do toalety.
Zerwałam się z leżaka jak
poparzona, na co Jared się zdziwił. Podeszłam do dyskutujących
cioci wraz z Shannonem i
spytałam:
- Gdzie jest toaleta?
Shannon wytłumaczył mi gdzie powinnam się skierować.
Pokiwałam głową i ruszyłam
według jego wskazówek. Gdy tylko zniknęłam mu z oczu
pobiegłam jak najszybciej w
poszukiwaniu toalety. Znalazłam.
Kiedy już byłam ręce spojrzałam w lustro, które wisiało nad
umywalką. Wyglądałam okropnie
wedle mojego zdania. Poprawiłam włosy, ale nic to za wiele
nie dało. Zrezygnowana wyszłam
z toalety, zamykając za sobą drzwi. Szłam korytarzem rozglądając się. Moją uwagę przykuły
drzwi, który były pół otwarte. Reszta była pozamykana.
Podeszłam do
nich, by je zamknąć, ale coś wpadło mi w oczy. Zrobiłam krok
do przodu patrząc co się znajduje
w pokoju. Na ścianach wisiała masa obrazów, rysunków, na
podłodze walały się farby,
pędzle i jakieś gazety. Również stała sztaluga do malowania.
Wszystko było by w porządku,
gdyby nie fakt, że te obrazy, rysunki były drastyczne.
Niektóre przedstawiały
zmarłych ludzi, o przerażających wyrazach twarzy.
Inne zaś pokazywały jakieś
części ciała jakby poucinane od reszty organizmu. Było też
wiele innych tematyk, których
nie sposób było by mi opisać, inne zwykłymi plamami, kreskami.
Tak stojąc bez ruchu i patrząc na arcydzieła, poczułam jak ktoś mnie szturchną lekko
w plecy. Przerażona, aż podskoczyłam, przy tym z
paniki, ledwo powstrzymując się od krzyku.
Natychmiast się odwróciłam i ujrzałam Jareda śmiejącego się
ze mnie. Miał niezły ubaw.
- Chciałeś bym ataku serca dostała!? Co ty tu robisz!? -
wydusiłam z siebie, z trudem łapiąc
oddech. Brat narobił mi niezłego stracha.
- Przesadzasz. Szukałem cie, bo zniknęłaś bez słowa. Ładnie
to tak wchodzić wszędzie
u kogoś w domu? - dodał kąśliwie Jared, ale po chwili jego
wesoła mina zrzedła, gdy ujrzał
malowidła. Tak samo jak ja był nieco zaskoczony.
- Co to jest? -
zaraz dodał
- Wygląda na to, że ma takie hobby, abstrakcyjnego malowania? -
odpowiedziałam, tłumacząc
Shannona, chociaż sama nie byłam pewna tego co mówiłam.
- Aha, już to widzę. Suzi się nie myliła. Powinniśmy się
trzymać od niego z daleka.
- Przesadzasz i tyle. Każdy artysta coś chce przekazać przez swoją pracę. Lepiej stąd chodźmy,
bo zaraz ktoś nas
przyłapie.
Zrobiłam kilka kroków w tył i ruszyłam w stronę salonu.
Jared zamknął drzwi i ruszył za mną.
Nie dopuszczałam do myśli tego, że Shannon był dziwny, czy
niebezpieczny. To
wszystko mi się ze sobą nie kleiło. Znalazłam salon i
wyszłam na ogród, gdzie ciocia
wciąż rozmawiała z gospodarzem domu. Chyba im się dobrze
gawędziło. Usiadłam znów
na ten sam leżak bacznie obserwując ciotkę.
- Ehe, coś jest na rzeczy - pomyślałem lekko kiwając głową.
Jared dobrze wiedział o czym
myślę, miał co do tego swoje obawy. Jedyne o czym marzyłam
na aktualną chwilę to było
to, bym wróciła do domu. Ale musiałam jeszcze trochę poczekać, by moje pragnienie
się spełniło.
Kiedy
już wychodziliśmy, był już wieczór. Ciocia miała zdecydowanie świetny humor,
w przeciwieństwie do Jareda, który wciąż nie darzył Shannona sympatią. Było to ewidentnie widać.
- Miło mi było was gościć.
Przemówił mężczyzna, gdy już
staliśmy po za furtką.
- Obiad był pyszny i miło nam było.
Odpowiedziała ciocia stąpając
z nogi na nogę, jakby była onieśmielona,
co najwidoczniej rozśmieszyło Jareda, który śmiał się w
myślach ze swojej matki. Wyszliśmy na
ulicę i już zaraz znaleźliśmy się u siebie na podwórku, po
czym pobiegłam otworzyć drzwi z klucza.
Bieganie dla mnie po zjedzeniu, tylu pysznych kalorii było
dosyć trudne, ale trzeba było je stracić w
najbliższym czasie. Weszłam do środka, a klucze rzuciłam na
szafkę, stojącą na przedpokoju.
- I jak tam wrażenie? Miły człowiek, nieprawdaż?
Spytała
ciocia, zaraz wchodząc za mną do domu.
- Taaa, przesympatyczny - Powiedział ironicznie Jared, ale
ciotka puściła jego odpowiedź mimo uszu.
Tylko pokręciłam głową i poszłam w stronę schodów na górę.
Wspięłam się po nich co nie było byle
wyczynem (jak dla mnie na moją aktualną chwilę). Weszłam do
swojego pokoju, po czym szybkim
ruchem rzuciłam się na łóżko. Westchnęłam ciężko, kiedy
nagle poczułam jak coś mnie kuje w plecy.
Ręką po omacku zaczęłam patrzeć na czym leżę. Wyjęłam spod
siebie nie zamknięty flamaster.
- Nie no! Super! Bluzkę sobie umazałam!
Burknęłam pod
nosem siadając i patrząc gdzie moje ubranie
zostało pomazane. Kiedy już wstałam, by popędzić do łazienki, żeby zaprać w odpowiednim miejscu bluzkę,
zerknęłam ukradkiem oka w stronę okna balkonowego. Podeszłam bliżej zupełnie zapominając o mojej koszulce. Wyjrzałam i
zobaczyłam jak na przeciwko, w domu Shannona, w oknie coś miga czy świeci. Skojarzyło mi się to z fleszem
od aparatu. Zamrugałam oczami parę razy, po czym znów spojrzałam. Nic już nie błyskało.
- Chyba mi się wydawało - pomyślałam i obojętnie wzruszyłam
ramionami i wyszłam do łazienki.